Take me down to Praga city. Guns N' Roses - relacja z koncertu

Praga, lotnisko Letnany, 4.07.2017


Guns N' Roses Praga - relacja z koncertu
Koncert Guns N' Roses w Gdańsku zostanie na długo zapamiętany przede wszystkim jako największa porażka organizacyjna ostatnich lat. Golden circle na trzy czwarte płyty, zawirowania z biletami na trybuny, niedoinformowana ochrona, a do tego kiepskie nagłośnienie – wszystko to u wielu osób wywołało spory niesmak i zepsuło zabawę. Dwa tygodnie później zespół zagrał w Pradze. Ci, którzy postanowili się tam wybrać, wyszli na tym zdecydowanie lepiej – nie tylko nie doświadczyli tych wszystkich problemów, ale dostali też blisko pół godziny muzyki więcej. Z poniższej relacji dowiesz się, dlaczego warto jeździć na koncerty za naszą południową granicę.

No i stało się. To, co jeszcze niedawno wydawało się niemożliwe, okazało się kwestią czasu i... nie oszukujmy się – pieniędzy. Axl, Slash i Duff, czyli trzy piąte klasycznego składu Guns N' Roses znów razem. Do pełnego reunionu zabrakło Izzy'ego Stradlina i Stevena Adlera, ale oni opuścili grupę dużo wcześniej, gdy Gunsi dopiero zaczynali święcić największe triumfy. W obecnym składzie znaleźli się jeszcze klawiszowiec Dizzy Reed – jedyny oprócz Axla, który jest w zespole nieprzerwanie od początku lat 90., a także gitarzysta Richard Fortus, perkusista Frank Ferrer i najnowszy nabytek – Melissa Reese na klawiszach. Swoją drogą, nie wiem, po co im aż dwóch klawiszowców, ale powiedzmy, że obecność Melissy jest uzasadniona, bo wspiera Axla wokalnie, zwłaszcza w wyższych partiach.

W wielu momentach koncert wyglądał tak, jakby GN'R po ponad dwudziestu latach kontynuował trasę „Use Your Illusion” – podobne ułożenie utworów, temat z „Ojca Chrzestnego” i wplecione tu i ówdzie fragmenty „Voodoo Child” Hendriksa czy „Only Women Bleed” Alice'a Coopera, „Attitude” z repertuaru Misfits zaśpiewane przez Duffa, no i Axl przebierający się średnio co piętnaście minut (zmieniał koszulki, kurtki, nakrycia głowy, a nawet koszule przewiązane w pasie) i niemogący ani przez chwilę ustać w miejscu. Wokalista non stop przemierzał scenę wzdłuż i wszerz, choć już nie z taką prędkością jak kiedyś – wiadomo, lata i kilogramy robią swoje, więc zwykle po prostu się przechadzał, ale parę razy zdarzyło mu się też przebiec.

Oczywiście nie sposób było nie zauważyć też kilku znaczących różnic – cztery utwory z „Chinese Democracy”, nowocześniejsza, bogatsza scenografia z ciągle zmieniającymi się animacjami (np. w czasie „You Could Be Mine” na środkowym telebimie widać było animowanych członków zespołu w roli terminatorów). To można zaliczyć na plus. Natomiast największy minus to wokal. Chwilami miało się wrażenie, że Axl stracił połowę głosu. Kiedyś na żywo wydzierał się bardziej niż na płycie. Teraz skraca frazy, żeby złapać oddech, wciąż śpiewa wysoko, ale często bez chrypy, więc charakterystyczny skrzek co trochę zmienia się w pisk. „Yesterdays” zostało w całości wymiauczane, „Knockin' on Heavens Door” zabrzmiało dość zachowawczo i przypominało bardziej wersję Boba Dylana (przynajmniej w pierwszej części, bo pod koniec Axl się rozkręcił), ale już w „Nighttrain”, ostatnim numerze przed bisami, Rose dał z siebie wszystko i wydzierał się jak dawniej, choć słychać było, że nie przychodzi mu to już tak łatwo i trochę musiał się napocić. Jednak wszystkie te wokalne niedociągnięcia na żywo nie przeszkadzają tak bardzo, jak podczas oglądania fragmentów koncertów na YouTube.



Wokalista wygląda teraz dość groteskowo, zwłaszcza gdy próbuje wykonywać swoje dawne ruchy, np. charakterystyczne kręcenie tyłkiem czy taniec ze statywem – brak mu już tej zgrabności i płynności. Ale, ale… Można sobie robić podśmiechujki z obecnej kondycji wokalnej i fizycznej Axla, jednak tak naprawdę mało kto w wieku 55 lat jest w stanie grać ponad trzy godziny i do tego wcale się nie oszczędzać. I to jest godne podziwu.

W czasie tych trzech godzin i dziesięciu minut był czas na wszystkie największe hity (łącznie z „Don't Cry”, którego zabrakło w Gdańsku) i rzadziej grywane kompozycje („Estranged”, „Coma”, „Used to Love Her”), a także sporo coverów, zarówno tych, które zostały wydane na płytach („Knockin' on Heaven's Door”, „Attitude”, „Live and Let Die”), jak i tych znanych tylko z repertuaru koncertowego lub zupełnie nowych („Whole Lotta Rosie” AC/DC, „The Seeker” The Who, instrumentalna wersja „Wish You Were Here” Pink Floyd i przede wszystkim „Black Hole Sun” Soundgarden, czyli hołd dla zmarłego niedawno Chrisa Cornella). Na bis aż sześć utworów, czyli dwa razy więcej niż w Gdańsku.




Dlaczego jeszcze warto było pojechać do Pragi zamiast do Gdańska?

1. Golden Circle nie zajmował trzech czwartych płyty.
2. Nie było nieporozumień z biletami na trybuny, więc nie dochodziło do dantejskich scen.
3. W Polsce, jeśli jest sprzedawane piwo, to w wydzielonych sektorach daleko od sceny. Tam można było raczyć się nim (jak również innymi napojami), jednocześnie nie tracąc koncertu.
4. Bilety na płytę kosztowały tyle samo co w Polsce (bilety na GC były trochę droższe, porównywalne z polskimi biletami GC Early Entrance).
5. Bilety były dostępne w oficjalnej sprzedaży do ostatniego dnia, a także przed samym koncertem. Nie było też żadnych wałków z niby wyprzedanymi lepszymi sektorami, żeby sprzedać te gorsze (w Polsce bilety na płytę, szczególnie na Golden Circle często bardzo szybko znikają, potem znów się pojawiają).
6. Dobre nagłośnienie. Niektórzy co prawda narzekali na brzmienie na trybunach, ale stojąc na wprost sceny, niezależnie od odległości, słyszało się praktycznie wszystko.
Żeby było uczciwie, dodam, że dwa ostatnie punkty mogą być związane z faktem, że koncert odbywał się na lotnisku, co oznacza więcej miejsca i zwykle lepsze nagłośnienie (kto był na Bemowie, ten wie).

Może to niezbyt patriotyczne, ale dopóki coś się u nas nie zmieni, będę wszystkich zachęcał, żeby w miarę możliwości omijali duże koncerty w Polsce, szczególnie te organizowane przez Live Nation, i jeździli za granicę. Skoro w innych krajach ta sama firma potrafi traktować ludzi w cywilizowany sposób, to dlaczego nie u nas?


Mimo że przez większość czasu Slash i Axl zachowywali się tak, jakby w ogóle nie wiedzieli, że ten drugi jest na scenie, nie wpłynęło to na ogólny odbiór koncertu. Muzycy sprawiali wrażenie wyluzowanych, szczególnie Axl, który od czasu do czasu zagadywał publiczność, a przed kulminacyjną częścią „November Rain” napił się Budweisera, którego ktoś z ekipy sekundę wcześniej postawił na fortepianie. Wokalista powiedział później, że pije takie piwo w domu, tylko w Stanach sprzedawane jest ono pod nazwą Czechvar. Jedyne, co trochę psuło efekt, to fakt, że przez większość koncertu było widno, ściemniło się dopiero przy bisach, ale taki urok lata.

Idąc na taki zespół jak Guns N' Roses, jesteśmy świadomi pewnej konwencji, a nawet jej oczekujemy – na koncert przyszło sporo osób, które pamiętają jeszcze czasy „Use Your Illusion” czy „Appetite for Destruction” (niektórzy z nastoletnimi dziećmi) i które od 25 lat marzyły o tym, żeby się znaleźć na takim właśnie gigu. Była to podróż sentymentalna do przełomu lat 80. i 90. ubiegłego wieku i nie chodzi tylko o muzykę. Nie ma dziś już tak długich koncertów, na których gra się solówki i jamy, łączy się ze sobą utwory, wydłuża początki i końcówki, żeby stworzyć odpowiednią dramaturgię, tworzy inne aranżacje. Szkoda. Dziś większość zespołów po prostu odgrywa kolejne kawałki, dokładnie tak jak na płycie, bez choćby odrobiny rockowego szaleństwa czy spontanu, bez żadnej dodatkowej wartości, która powinna płynąć z faktu, że koncert to jednak co innego niż słuchanie nagrań studyjnych. I dlatego nie ma sensu mówienie, że cały ten reunion i trasa „Not in This Lifetime” to jedynie skok na kasę i że to już nie to co kiedyś, skoro fani na całym świecie chcą za to płacić i dostają więcej, niż się spodziewali. Solidna porcja rock'n'rolla i świetna lekcja dla młodszych kapel. Tak przynajmniej można sądzić na podstawie praskiego koncertu.

Setlista:


It's So Easy
Mr. Brownstone
Chinese Democracy
Welcome to the Jungle
Double Talkin' Jive
Better
Estranged
Live and Let Die (Wings cover)
Rocket Queen
You Could Be Mine
Attitude (Misfits cover)
This I Love
Civil War
Yesterdays
Coma
Speak Softly Love (Love Theme From The Godfather)
Sweet Child O' Mine
Used to Love Her
My Michelle
Wish You Were Here (Pink Floyd cover)
November Rain
Black Hole Sun (Soundgarden cover)
Knockin' on Heaven's Door (Bob Dylan cover)
Nightrain

Sorry
Patience
Whole Lotta Rosie (AC/DC cover)
Don't Cry
The Seeker (The Who cover)
Paradise City



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz