King Diamond - "House of God"

King Diamond - "House of God"


Gatunek:
heavy metal
Data premiery: 20.06.2000
Wydawca: Massacre Records
Pochodzenie: Dania
www.kingdiamondcoven.com

Utwory:
1. Upon the Cross
2. The Trees Have Eyes
3. Follow the Wolf
4. House of God
5. Black Devil
6. The Pact
7. Goodbye
8. Just a Shadow
9. Help!!!
10. Passage to Hell
11. Catacomb
12. This Place Is Terrible
13. Peace of Mind

Skład:
King Diamond - wokal, klawisze
Andy LaRocque - gitara, klawisze
Glen Drover - gitara
David Harbour - bas
John Luke Hebert - perkusja






Koncept


King Diamond: – „Teksty, które tworzą opowieść na „House of God”, są w dużej mierze inne od tych, które napisałem na poprzednich płytach. Choćby z racji tego, że poza całą historią pozostaje jeszcze wiele pytań egzystujących gdzieś poza całą opowieścią. Z reguły, do tej pory pisałem jedynie opowieści, które pośrednio mogły coś sugerować. „House of God” bezpośrednio dotyka sfery religii. Znajdziesz tu mnóstwo pytań na temat filozofii życia człowieka, o tym, jak każdy z nas, będąc ludzką istotą, stąpa swą ścieżką. W przypadku tej płyty pytania w zdecydowanej mierze dotyczą samej religii, z tego też względu sądzę, że to bardzo, bardzo ciężki materiał. Coś więcej, niż tylko opowieść grozy z zaskakującymi wątkami. (...) Jest to w dużej mierze materiał dosyć bezpośredni, bowiem ludzie czasem czytając moje teksty, widzą w nich jedynie tanie, sensacyjne opowiastki, a ja naprawdę bardzo mocno pracuję nad tekstami. Być może, po „House of God” zrozumieją mnie ci, którzy widzieli we mnie do tej pory jedynie showmana zafascynowanego mrocznymi opowiastkami...

Historia ta rozgrywa się w wielu różnych płaszczyznach, naprawdę sporo się w niej dzieje. Klimat jest z pewnością podobny, bardzo mroczny i chory, tyle że sposób narracji opisanych przeze mnie wydarzeń jest nieco głębszy. Jesteśmy rasą ludzi, żyjącą na małej planecie w kosmicznej otchłani. Nigdy nie widzieliśmy prawdziwego boga, jeśli nawet takowy jest. Nikt jeszcze nie dowiódł, ze jego wiara jest słuszna, że jest prawdziwa. Nigdy nie mieliśmy jednego boga, który objawiłby swe oblicze każdej istocie żyjącej na Ziemi, w żadnym, konkretnie tym samym czasie. Nie usłyszeliśmy wszyscy słów „To ja, bóg twój bóg wszystkiego co żyje. Wszyscy mnie widzicie, a teraz opowiem wam, dlaczego i skąd jesteście tutaj. Opowiem wam, jaki jest sens waszego życia i jaki jego cel. Co stanie się po tym, jak wasze życie dobiegnie końca....”

Mogę zacząć przekonywać cię, że to ja znam odpowiedzi na te wszystkie pytania, że znam Stwórcę. Ale nigdy do końca mi nie uwierzysz, a połączenie wiary i wątpliwości nie jest dowodem. Gdyby istniał bóg, który byłby stwórcą wszystkiego, byłby wszechmocnym panem, wtedy wszyscy na Ziemi czciliby jednego Pana. Czemu tak nie jest? Czemu, gdziekolwiek pojedziesz, zobaczysz ludzi o innych poglądach, innej wierze, popadających w inne skrajności. Większość współczesnych problemów, z którymi borykają się ludzie, ma podłoże religijne, a domniemany bóg jest jedynie mglistą zagadką różnych „wszechwiedzących”, spekulujących na jego temat. Dla mnie to szaleństwo, nikt nie jest pewny niczego, a mimo to niektórzy giną za taką wiarę. Jak więc mam uwierzyć, że ten czy tamten bóg ma rację, że jest nieomylny? Nie odbieram istnieniu boga metafizycznego kontekstu, czemu jednak nie ma choćby jednej, absolutnej pewności co do jakiegokolwiek przejawu jego boskości? Dlatego właśnie płyta ta traktuje o bogu i szatanie, o tym, co zrodziło się z chrześcijaństwa. Ludzie żyjący wyłącznie swymi ślepymi przekonaniami, które rodzą się w ich umysłach, są szaleńcami. U tego źródła rodzi się konflikt przekonań. Nigdy nie dowiesz się, kim jest prawdziwy bóg, nigdy nie poznasz tajemnicy, skąd się wziąłeś i po co żyjesz tu, na Ziemi. Dlaczego właśnie tu, dlaczego? Co masz zrobić ze swym życiem, dokąd masz pójść? Jaki jest sens tego wszystkiego, co będzie później? Coś tam sobie wyobrażamy, jednak to nie jest dowód.”


Utwory


King Diamond:

– „Płytę rozpoczyna intro zatytułowane „Upon the Cross”, słychać diabelską mowę. Jeśli kiedykolwiek żył Jezus, nie zginął na krzyżu. Tego też nikt nie jest pewny, bo Jezus mógł zostać zamordowany przez ludzi innych, lub też w zupełnie innych okolicznościach niż podaje Biblia. Dlatego na południu Francji, w małym, starym kościółku nasz bohater odnajduje jego zmumifikowane zwłoki. Kiedyś Maria Magdalena, pierwszy i jedyny świadek jego zmartwychwstania, zapoczątkowała nową dynastię, opartą na spekulacjach i domniemanych „faktach”. Niestety, nie jest to fakt, nie potwierdza tego nikt, ludzie po prostu wierzą...

Po tym wstępie rozpoczyna się cała historia. Jesteśmy przy utworze „The Trees Have Eyes”, bardzo agresywnym tracku. Ciekawe jest to, że każdy gra tu swoją wersję owego początku historii, co tworzy naprawdę niesamowity efekt. Być może przypomina to nieco początek „Abigail”, który właśnie dzięki temu stworzył pewnego rodzaju muzyczne misterium, w którym nie jesteś w stanie przewidzieć tego, co za chwilę nastąpi.

Później jest mój kawałek, zatytułowany „Follow the Wolf”, rozpoczynający się chóralnym intro, a jak z pewnością zauważyłeś, niesłychanie ciężki, mocny numer. Mimo że jest dosyć skomplikowany w swej strukturze, to nie traci przez to agresywności.

„House of God” – numer napisany przez Andy'ego, w którym wykorzystaliśmy wielkie, kościelne organy. Bardzo lubię ten utwór, choćby ze względu na fantastyczny klawisz. Dziwne jest to (śmiech), że Andy, będąc gitarzystą, napisał większość linii keyboardów.

„Black Devil” – numer, którego klimat już był porównywany do starych nagrań Judas Priest, jest to jednak przede wszystkim bardzo ciężki utwór.

„The Pact” – nieco nastrojowy, dużo w nim wokalu, wielokrotnie nakładającego się na siebie, potęgującego klimat „The Pact”. Szczególną rolę pełnią w nim klawisze, pojawiające się w tle.

„Just a Shadow” – dzieje się w nim, szczególnie od strony muzycznej, bardzo dużo, tu dopiero widać potencjał samego zespołu.

„Help!” jest utworem, który szalenie lubię, a który jest chyba nieco inny od typowych utworów Kinga Diamonda. Bębny grają tu szalenie prosto, coś w stylu numerów AC/DC, wiesz, tu ta, tu ta... W ogóle, to bardzo prosty utwór, jednak połączenie brzmienia klawesynu, zwykłych klawiszy, oraz partii gitar daje szalenie interesujący efekt. Myślę, że właśnie dzięki gitarom ten utwór jest nieco dziwny, a z drugiej strony trudny do zagrania. Ten numer ma swój feeling, bez wątpienia.

„Passage to Hell” ma coś z horroru, sporo w nim instrumentów smyczkowych, głównie skrzypiec, a także organów. Użyliśmy także takich dużych bębnów, czegoś w rodzaju tam-tamów. Poza tym w ,,Passage to Hell” napotkasz bardzo dziwne, lekko fałszujące wokale, które są tu równie obfite, co chore i wręcz perwersyjne. W studio nawet proszono mnie, bym przestał śpiewać w tej „tonacji”, bo wychodzi to okropnie. To przerażenie przekonało mnie, by te linie zostały i dziś jesteśmy zadowoleni, że jest to właśnie taki track.

„Catacomb” jest trzecim utworem od końca, a ciężkość i agresja wręcz się w nim przeplatają, dobry numer.

„This Place is Terrible” to jakby konfrontacja poszukującego Prawdy człowieka z iluzorycznym bóstwem. To właśnie w tym utworze osoba znajduje mumię Jezusa w podziemnych katakumbach, natychmiast też zaczyna wątpić w siebie, bowiem jego nadzieja, którą położył w religii Chrystusa, w jednej chwili rozsypała się w proch. W tym numerze sporo jest gonitwy myśli, poza tym składa się on z dwóch różnych części i to jest chyba jego główny atut.

Płytę wieńczy numer Andy'ego, czyli „Piece of Mind”, gdzie pada znamienne „Rest in Peace" i wszystko się kończy...”

(Źródło: Metal Hammer 7/2000)


Recenzja


Metal Hammer nr 6/2000 (ocena: 5/5)

Nowa płyta Kinga Diamonda rozpoczyna się jak... „Children Of The Grave” Black Sabbath. Riff z „The Trees Have Eyes” to przecież, nuta w nutę, patent wykorzystany przed laty przez lommi'ego i spółkę. Kiedy jednak wybrzmią pierwsze takty i jakby zza światów słychać demoniczny wokal – nie mamy już najmniejszych wątpliwości – Mistrz powrócił, by raz jeszcze opowiedzieć nam niesamowitą historię. (...)

Jaka jest więc ta nowa muzyka Mistrza? Powalająca. Rewelacyjna. Intrygująca. Długo można by się nad nią zachwycać – lepiej posłuchajcie jej sami, ale jeśli nie potraficie się zdecydować, poniżej przytaczam kilka argumentów. „House Of God” ma tę niesamowitą atmosferę, znaną z legendarnej płyty „Them”. Ta muzyka po prostu intryguje, a kiedy jeszcze King swym demonicznym falsetem wykrzykuje kolejne kolejne zwrotki tekstu – po plecach biegają nam ciarki. I choć w takich numerach jak „The Pact” czy „Passage To Hell” wręcz pachnie siarką, to King przy okazji potrafi umiejętnie czerpać z heavy metalowej klasyki...

„Help” ma wręcz thrashowy riff, w „Just A Shadow” i „The Pact” mamy Maidenowy galop, zaś wyśmienity numer tytułowy to ukłon w stronę własnej twórczości. Słucha się tego z zapartym tchem, a na samym końcu King zaskakuje nas piękną balladą, jakiej nigdy wcześniej nie zdarzyło mu się nagrać.

„House Of God” to wspaniały album – nie wiem, jak to się dzieje, że pracując tyle lat na rockowej scenie, nagrywając w dwóch zespołach równocześnie, King ciągle ma jeszcze pomysły na tak dobre płyty. Może maczają w tym palce nieczyste moce? Akurat za to, że tak nie jest, nie dałbym sobie uciąć głowy...
Darek Świtała




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz