Iron Maiden, Slayer, Ghost - relacja z koncertu

Poznań, Inea Stadion, 24.06.2014


Iron Maiden przyzwyczaił już nas do tego, że średnio co druga trasa koncertowa zespołu jest trasą wspominkową z wyłącznie starymi hitami. Było już m.in. Early Years Tour, Somewhere Back in Time, przyszedł więc czas na tournée z płytą „Seventh Son of a Seventh Son” jako motywem przewodnim. Pretekstem było wydanie na DVD słynnego koncertu „Maiden England”, który pierwotnie ukazał się na kasecie wideo w 1989 roku. W ramach trasy pod tym samym tytułem Anglicy rok temu zawitali do Gdańska i Łodzi. Ponieważ koncerty cieszyły się ogromnym zainteresowaniem w całej Europie (i nie tylko), postanowili grać dalej i 24 czerwca ponownie mieliśmy okazję zobaczyć ich w naszym kraju, tym razem w Poznaniu, w towarzystwie grup Ghost i Slayer.




Szwedzki Ghost ani wokalnie, ani muzycznie nie robi na mnie żadnego wrażenia i nie oszukujmy się, cały ten szum wokół zespołu jest wywołany przez image – kilku zakapturzonych muzyków i centralna postać, wokalista Papa Emeritus II, czyli skrzyżowanie szkieletora z papieżem. Na pięć minut są w stanie tym zaciekawić, na dłużej już nie. A muzyka jest zbyt monotonna, żeby mogła obronić się sama. Część publiczności przyjęła ich ciepło, ale ja wolę już potwory z Lordi albo GWAR.





Jako drugi na scenie pojawił się Slayer, w którym z oryginalnego składu pozostały jedynie dwie osoby: Kerry King, który swojej długiej zaplecionej w warkocz brody (jeszcze trochę i wplącze mu się w struny) mógłby użyć jako pejcza, gdyby tylko zamiast z góry na dół machał głową na boki, i Tom Araya, z brodą krótszą, za to coraz bardziej siwą. Dobrze, że tym razem nie założył czerwonej koszulki, bo wyglądałby jak Święty Mikołaj. Ta nowa połowa to Paul Bostaph (właściwie nie nowy, bo spędził już w Slayerze parę ładnych lat i teraz po raz drugi wskoczył na miejsce Dave'a Lombardo) oraz następca zmarłego Jeffa Hannemana Gary Holt, który na nadgarstku miał frotkę z logo Exodus na wypadek, gdyby ktoś nie wiedział, skąd się ten pan urwał.





Niestety Zabójca nie zaatakował z odpowiednią dla siebie mocą. Cztery lata temu podczas warszawskiego koncertu w ramach trasy Wielkiej Czwórki zabrzmiał znacznie potężniej. I o ile do tej pory uważałem, że trasa Big 4 to tak naprawdę rozdmuchana marketingowo trasa Metalliki z lepszymi supportami, o tyle teraz mogę powiedzieć, że na Bemowie Slayer wypadł jak jedna z gwiazd, w Poznaniu natomiast pełnił rolę zwykłego rozgrzewacza. I nie chodzi o poziom głośności, a o samą akustykę, która była tak samo kiepska na płycie, jak i na trybunach (miałem okazję być w obu tych miejscach, nie wiem, jak było pod samą sceną). Szczególnie gitary były za bardzo przytłumione – tak jakby brzmienie ustawiono już pod Iron Maiden. A ten, mimo że ma w składzie trzech gitarzystów i gra heavy metal, brzmi bardzo lekko w zestawieniu ze Slayerem. Zabrakło też charakterystycznego elementu scenografii, czyli ściany Marshalli. Kilka Marshalli wprawdzie na scenie stało, ale tylko w symbolicznym wymiarze.

Porównań z Warszawą nie sposób uniknąć również dlatego, że setlista nie odbiegała zbytnio od tej sprzed czterech lat. Zaczęło się od dwóch utworów z „World Painted Blood” (tytułowy i „Hate Worldwide”), z nowszych kawałków zabrzmiał jeszcze „Disciple”, a poza tym stare sprawdzone hity, takie jak „War Ensemble” „Raining Blood”, „South of Heaven” czy „Seasons in the Abyss”. No ale przecież nie mogli ich nie zagrać, a w czasie niespełna godzinnego setu nie starczyło czasu na żadne niespodzianki. Jedynie „Captor of Sin” mógł być zaskoczeniem. Ostatni numer, „Angel of Death”, był swoistym hołdem dla nieżyjącego gitarzysty. Z tyłu sceny pojawił się baner ze słynnym znakiem stylizowanym na etykietę Heinekena, a na nim, oprócz nazwiska Hanneman, napisy Angel of Death, Still Reigning oraz data urodzenia i śmierci muzyka.




Iron Maiden rozpoczął swój występ punktualnie o 21 i zaprezentował prawie identyczny zestaw jak rok temu w Gdańsku i Łodzi, co specjalnie nie dziwi, bo w końcu to ta sama trasa. Jedyne zmiany to „Revelations” i „Sanctuary” zamiast „Afraid to Shoot Strangers” i „Running Free”. Zabrakło też niestety „The Clairvoyant”, czyli tym razem set był uboższy o jeden utwór. W roli głównej – wizualnie i muzycznie – oczywiście płyta „Seventh Son of a Seventh Son” z punktem kulminacyjnym w postaci rewelacyjnego utworu tytułowego. Bez niego cała ta trasa nie miałaby sensu. To najbardziej teatralny numer Żelaznej Dziewicy (co podkreślał strój Bruce’a Dickinsona i fryzura w stylu Misfits zrobiona tylko na ten utwór) i zarazem jeden z najtrudniejszych do odtworzenia na koncercie, nic więc dziwnego, że nie grali go od 1989 roku. Prawdopodobnie to ostatnia okazja, żeby usłyszeć „Seventh Son…” na żywo, więc kto nie był, niech żałuje. Poza tym zespół zagrał dość standardowy zestaw szlagierów z lat 80. (wyróżniały się rzadziej grane „The Prisoner” i „Phantom of the Opera”) plus największy hit lat 90., czyli „Fear of the Dark”, który przez młodszą część publiki został przyjęty jako największy hit ever, mimo że większość osób z całego tekstu znała jedynie słowa zawarte w tytule.





Wspominałem o słabym nagłośnieniu Slayera, ale w czasie koncertu głównej gwiazdy również było ono dalekie od ideału. Nie obyło się też bez problemów technicznych. Gdy zaczął grać Slayer, na środku jednego z telebimów pojawił się duży czarny prostokąt. Usterkę udało się usunąć dopiero w połowie występu Maiden.

Eddie pojawił się na scenie trzy razy. Podczas „Run to the Hills” w kapeluszu i z szablą usiłował przeszkodzić w grze Jannickowi Gersowi, w czasie „Iron Maiden” przybrał postać z okładki „Seventh Son…”, a na tytułowym kawałku z tej płyty był nieruchomy.





Bruce Dickinson nie próbował jakoś specjalnie nawiązywać kontaktu z publicznością, kilka razy krzyknął tylko standardowe „Scream for me Poland!”, poza tym wspomniał pierwszy koncert zespołu w Poznaniu i występ na weselu dokładnie 30 lat temu. Dobrej formy fizycznej nie można mu jednak odmówić, natomiast z wokalami było różnie – wiadomo, że swoje lata już ma, głos mu się obniżył i nie wyciąga już wysokich partii tak jak w latach 80. Ale tragedii nie było. O pozostałych członkach grupy, jak i samym koncercie też nie mogę powiedzieć nic złego. Panowie dali taki show, jakiego można się było po nich spodziewać – bez większych zaskoczeń, za to w pełni profesjonalnie i z kontrolowaną dawką kiczu.




Setlista Ghost:
1. Year Zero
2. Con Clavi Con Dio
3. Prime Mover
4. Stand By Him
5. If You Have Ghosts
6. Ritual
7. Monstrance Clock


Setlista Slayera:
1. World Painted Blood
2. Hate Worldwide
3. Mandatory Suicide
4. Captor of Sin
5. War Ensemble
6. Disciple
7. Seasons in the Abyss
8. Dead Skin Mask
9. Raining Blood
10. South of Heaven
11. Angel of Death


Setlista Iron Maiden:
1. Moonchild
2. Can I Play With Madness
3. The Prisoner
4. 2 Minutes to Midnight
5. Revelations
6. The Trooper
7. The Number of the Beast
8. The Phantom of the Opera
9. Run to the Hills
10. Wasted Years
11. Seventh Son of a Seventh Son
12. Fear of the Dark
13. Iron Maiden

14. Aces High
15. The Evil That Men Do
16. Sanctuary


Podobne:

Iron Maiden - Wrocław, 3.07.2016 - relacja z koncertu
Iron Maiden - Kraków 28.07.2018 - relacja z koncertu




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz