Kabanos - "Dramat współczesny" - recenzja

Kabanos - Dramat współczesny
Żarty się skończyły. Kabanos wydoroślał i spoważniał. No, może nie do końca, ale ich czwarty album "Dramat współczesny" prezentuje nieco odmienione oblicze zespołu – bardziej na serio, bardziej "normalne".

Można doceniać i podziwiać postęp, jaki poczynili muzycy przez te lata, gdy porówna się ich najstarsze i najnowsze dokonania, ale trzeba pamiętać, że zjawisko pod tytułem Kabanos istnieje już od 17 lat, a przez ponad połowę tego czasu grupa z Piaseczna dochodziła do poziomu, który inne kapele mają już na starcie. Jednak nigdy nie uważałem tego za wadę (wręcz przeciwnie, w końcu to „zespół taki sam jak żaden”), a poczynania Zenka Kupatasy i jego kolegów o równie absurdalnych pseudonimach śledzę prawie od początku, czyli od momentu, gdy po raz pierwszy zaprezentowali swoje nietypowe covery w audycji "Makakofonia" (wtedy jeszcze w Radiostacji).

Wokal Zenka, mimo że ze śpiewem do tej pory miał niewiele wspólnego, był na swój sposób urokliwy i charyzmatyczny, a na pewno oryginalny. Wokalista poczynił jednak spore postępy i teraz już znacznie częściej trafia w dźwięki. Jednak jego nowe wokalne wcielenie nie do końca mnie przekonuje – w czystych partiach śpiewa z dosyć płaczliwą manierą (znaną już zresztą z akustycznej płyty „Na pudle”), do tego nienaturalnie wysoko, przez co kojarzy mi się z wokalistą Happysad. Za to w partiach „krzyczanych” brzmi lepiej niż kiedykolwiek.

Dużym atutem zespołu zawsze były dla mnie również słowa. Pod pozornie błahymi i absurdalnymi opowieściami o kwiatuszkach, zwierzątkach i artykułach spożywczych zazwyczaj kryło się drugie dno i konkretne przesłanie. Tym razem więcej jest mówienia prosto z mostu, teksty są bardziej refleksyjne, zadumane i trochę mi tych nietypowych metafor brakuje. "Dramat współczesny" może zatem spodobać się tym, którzy nie trawili Kabanosa ze względu na zbyt daleko sięgające fałsze lub "niepoważne" teksty.

Zmiana nastąpiła również w muzyce. "Dramat..." jest znacznie mniej zwariowany, a w poszczególnych kompozycjach nie dzieje się aż tak dużo. Kompozycje zwykle utrzymane są w jednym tempie, a właśnie częste zmiany tempa i nastroju były do tej pory jednym z wyróżników Kabanosa.

Otwierający płytę "Kompost", z refrenem przypominającym trochę zwrotkę "Ptaszka", to jeszcze typowy Kabanos – zarówno w warstwie słownej, jak i muzycznej. Ale już drugi, "Melancholia", to zupełnie inna bajka. To najbardziej techniczny fragment albumu, zwłaszcza po riffach słychać, że panowie słuchali ostatnio metalu progresywnego. Nastrój utworu wyznacza kierunek całej płycie – "Dramat..." w wielu momentach jest właśnie melancholijny, wręcz smutny. Znalazło się tu znacznie więcej spokojnych momentów w porównaniu z poprzednimi krążkami. Prawie każdy numer zawiera czyste, nieprzesterowane brzmienia gitary (znowu nasuwają mi się skojarzenia z Happysad i nie jest to niestety komplement) lub partie, w których gitara całkowicie milknie i słychać tylko wokal i sekcję rytmiczną – te zabiegi zastosowano głównie w zwrotkach, które stanowią przeciwwagę dla czadowych refrenów. Więcej tu też wolniejszych kawałków, mamy nawet coś na kształt power ballady ("Brzydota").

Po wyjściu z szoku, który został wywołany pierwszym przesłuchaniem i utrzymywał się w czasie kilku kolejnych, muszę przyznać, że to najdojrzalsze i najbardziej profesjonalne dzieło Kabanosa. Czy najlepsze? Niekoniecznie. Nie zauważam na "Dramacie…" hitów na miarę "Ptaszka", "Czołgu" czy "Buraków". Z drugiej strony, materiał jest tak różnorodny, że każdy znajdzie coś dla siebie. Tym, którym brakuje starego klimatu, spodobają się "Na chama" i "Snob" z refrenami idealnymi do pogo i tekstami w starym stylu (szczególnie ten drugi to typowy Kabanos – właśnie tej odrobiny wariactwa brakuje mi na całym krążku). Kto liczył na czady w stylu "Baby i dziada", polubi "Szarlatana" – najostrzejszy numer na płycie, niemal w całości wykrzyczany. Dla zakochanych idealne będą "Serce" i "Czary-Mary" – piosenki o miłości w wykonaniu tego zespołu nie są i nigdy nie były ckliwe ani przesłodzone, na romantyczny wieczór przy świecach raczej się więc nie nadają, ale zawsze można je zaśpiewać swojej drugiej połówce, jeśli chce się w oryginalny sposób wyrazić swoje uczucia. Mnie najbardziej zaskoczył ostatni utwór, "Paznokcie" – jak na Kabanosa to dość mroczna kompozycja. Mroczny Kabanos – kto by pomyślał? Przecież do niedawna był to taki sam oksymoron jak wesoły gotyk.

"Dramat współczesny" nie jest może dokładnie tym, czego fani się spodziewali (bo czy ktoś jeszcze dwa lata temu oczekiwał po tej kapeli takich kawałków jak "Melancholia", "Auta Aleksa" czy "Brzydota"?), jest natomiast kolejnym krokiem w rozwoju grupy i nikt nie powinien być niezadowolony z takiego obrotu spraw. Nie można przecież mieć pretensji do zespołu, że nie stoi w miejscu. Za rok Kabanosowi stuknie osiemnastka, więc może panowie stwierdzili, że trzeba wydorośleć. A może w czasie tworzenia nowej muzyki po prostu nie było im do śmiechu – różne życiowe sytuacje stanowią przecież często główną inspirację dla artystów. A tym, którzy uważają, że "Dramat..." od poprzednich wydawnictw dzieli zbyt wielka przepaść, polecam przejść się na koncert. Specjalnie czekałem z recenzją, żeby usłyszeć, jak nowe piosenki wypadają na żywo i jak zabrzmią w zestawieniu ze starymi hitami. Nie tylko się bronią, ale okazuje się też, że te starsze utwory również brzmią już inaczej ze względu na inny sposób śpiewania, który akurat na żywo nie jest tak rzewny i brzmi optymalnie.

























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz