Kat i Roman Kostrzewski - "666" - recenzja

Kat i Roman Kostrzewski - "666"
Data premiery: 11.09.2015
Wydawca: Mystic Production

Gdy ukazał się album „Rarities”, opatrzony klasycznym logo Kata (czyli tym, którego używa obecnie Piotr Luczyk), z materiałem zarejestrowanym w starym składzie – z Romanem Kostrzewskim i Ireneuszem Lothem – mogło się wydawać, że była to zapowiedź zjednoczenia skłóconych muzyków. Nic z tych rzeczy. Oba Katy nadal funkcjonują osobno. Najpierw Kat Piotra Luczyka wydał płytę „Acoustic – 8 filmów” z akustyczno-symfonicznymi wersjami starych utworów. Niedługo później otrzymaliśmy kolejny krążek z akustycznymi wersjami starych kawałków („Buk”), tym razem w wykonaniu grupy Kat i Roman Kostrzewski. Wrzesień 2015 to kolejny etap odgrzewania kotletów. Tym razem Roman i spółka wzięli na warsztat pierwszy album Kata – „666”.

Czy nowa wersja wypada lepiej od oryginału? Pod względem samej produkcji na pewno tak, ale to oczywiste, że album nagrany w dzisiejszych czasach, z wykorzystaniem współczesnej technologii, będzie brzmiał lepiej niż ten sprzed blisko 30 lat. Na plus należy zaliczyć też fakt, że teraz można bez wysiłku zrozumieć słowa. Pierwotna wersja „666” brzmiała, jakby była nagrywana w piwnicy, jednak miała taki diabelski klimat, że aż czuło się siarkę w powietrzu. Wersja z 2015 roku ten klimat straciła, jest bardziej dostojna, poważna, utwory zostały zagrane wolniej, przez co brakuje im energii i dzikości oryginału. Wokale też nie są już tak agresywne. W samych kompozycjach rewolucji nie ma, gdzieniegdzie dodano pewne smaczki, ale ogólnie zmiany są kosmetyczne. Generalnie nie jestem za tym, aby po latach ponownie nagrywać materiał stworzony w młodości. Rzadko bowiem dojrzałym i doświadczonym ludziom udaje się odtworzyć młodzieńczą energię. Inne czasy, inni ludzie. Chyba że robi się zupełnie inne wersje, ale w tym przypadku tak nie jest.

Jednak to, czy nowe nagranie brzmi lepiej czy gorzej, nie jest aż tak ważne jak to, dlaczego w ogóle zrodził się taki pomysł. No i co dalej? Czy teraz któryś z Katów weźmie na warsztat „Oddech wymarłych światów”? A może powstanie płyta z orkiestrą symfoniczną? Nie oszukujmy się – od czasu rozłamu w 2004 roku każdy zespół nagrał zaledwie po jednym albumie z premierowym materiałem i ani „Mind Cannibals” Kata, ani „Czarno-biała” Kata i Romana nawet nie zbliżyły się klimatem i poziomem do starych dokonań. Wprawdzie „nie ma Kata bez Romana”, ale i Romanowi przydałby się Luczyk. Panowie, dogadajcie się w końcu i stwórzcie coś razem. Historia uczy, że prędzej czy później większość zespołów wraca. Skoro już nawet Guns n’ Roses przestali mówić stanowcze „nie” w kwestii powrotu w klasycznym składzie, to znaczy, że nie ma rzeczy niemożliwych. Zwłaszcza że Kat już dwukrotnie zawieszał i wznawiał działalność, więc może do trzech razy sztuka?




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz