Annihilator - relacja z koncertu

Wrocław, Alibi, 16.11.2016


Annihilator Wrocław relacja z koncertu

Gdyby płyty „Alice in Hell” i „Never, Neverland” ukazały się kilka lat wcześniej, np. w okolicach roku 1986 (część materiału pojawiała się już wtedy na kasetach demo), to kto wie, być może dziś byłyby uznawane za taką samą klasykę jak albumy Slayera, Anthrax, Megadeth czy Exodus z tego okresu. Annihilator wnosił do thrash metalu trochę świeżości. W porównaniu do najsłynniejszych amerykańskich przedstawicieli gatunku muzyka Kanadyjczyków była zawsze z jednej strony bardziej techniczna, z drugiej bardziej wariacka i po prostu luźniejsza. Przełom lat 80. i 90. (bo wtedy te krążki miały swoją premierę) był jednak początkiem schyłku popularności thrashu. Ciągłe zmiany składu, przede wszystkim na stanowisku wokalisty, też zrobiły swoje. Dziś Annihilator wciąż gra w niewielkich klubach – takich jak chociażby wrocławski Alibi – dla grupki zapaleńców, z których wielu pamięta jeszcze czasy „Alice in Hell” (sporo było panów w wieku 40+).

Zespół promuje nowy album, „Suicide Society”, ale specjalnie się na nim nie skupił, bo zaprezentował z niego tylko dwa kawałki: tytułowy i „Creepin' Again”. Płyta jest w dużej mierze powrotem do nieco lżejszego, luźniejszego grania spod znaku „Set the World on Fire” i „King of the Kill” i do tych krążków panowie zaglądali częściej niż do najnowszego wydawnictwa – zabrzmiały „King of the Kill”, „Annihilator”, „Second to None”, „Set the World on Fire”, „No Zone” (zaśpiewany przez basistę) i „Brain Dance”, który Jeff Waters zapowiedział jako całkiem popieprzony utwór. W połowie przerwał, mówiąc: „Ponieważ to spieprzyliśmy, zagramy jeszcze bardziej popieprzony utwór. To najcięższy utwór, jaki kiedykolwiek stworzyliśmy, cięższy od Painkiller czy Raining Blood. Napisałem go dla mojego dziecka, opowiada o najlepszym jedzeniu”. I zagrali „Chicken and Corn”, numer, który jest żartem ukrytym na końcu płyty „Carnival Diablos” (trochę szkoda czasu na coś takiego, ale to właśnie ten luz, na który mógłby sobie pozwolić co najwyżej Anthrax), po czym powrócili do „Brain Dance”.

Nie zabrakło też kawałków z pierwszych dwóch krążków – te wypełniły końcową część koncertu. Usłyszeliśmy „Alison Hell”, „Phantasmagoria”, „WTYD”, a na bis „Stonewall” i „Human Insecticide”. Jak wspomniałem, Annihilator nie miał szczęścia do wokalistów. Wystarczy zauważyć, że na każdej z pierwszych czterech płyt śpiewał kto inny. Teraz za mikrofonem znów stoi Jeff Waters i nie jest to niestety najlepszy frontman, jakiego miał Annihilator, co było słychać zwłaszcza w tych najstarszych, ostrzejszych utworach. W porównaniu z Randym Rampage'em (śpiewał na „Alice in Hell”) i Coburnem Pharrem („Never, Neverland”) Waters wypada blado, brak mu tej agresji i charyzmy w głosie. Sam zresztą przed „Stonewall” przyznał, że nie bardzo mu wychodzi ten utwór i prosił publiczność o pomoc. Podobnie było, gdy zapowiadał „Alison Hell”, ale to już była czysta kokieteria – chodziło o to, żeby skłonić publikę do zabawy. Wolę go jednak od poprzedniego wokalisty, Dave'a Paddena, do którego nie mogłem się przekonać przez jego irytującą manierę wokalną, więc niech już sobie ten Jeff śpiewa. Lider, gitarzysta, kompozytor i autor tekstów (teraz oczywiście też wokalista) w jednej osobie nadrabiał gadką. Chwalił nie tylko publiczność, ale również personel klubu. Mówił, że w Polsce są piękne dziewczyny i świetne centra handlowe. Opowiadał też o swoich związkach z naszym krajem: „Moja ciotka jest Polką i na święta Bożego Narodzenia zawsze miałem pierdolony barszcz i pierogi. Nie lubiłem tego. Ale to lubię polskie zespoły metalowe i polskich fanów metalu. Macie trochę świetnych zespołów w tym kraju.”

Gitarzysta i basista (sorry, nie wiem, jak się nazywają, nie nadążam za zmianami składu w tym zespole), choć nie mieli zbyt dużo miejsca, co trochę przebiegali wzdłuż sceny i zamieniali się miejscami. Waters też w dobrej formie – zupełnie nie widać po nim, że skończył 50 lat. Ogólnie koncert należy zaliczyć do udanych. Zespół postawił głównie na numery z pierwszych czterech płyt i zagrał je na luzie. Kto zatem liczył na największe hity i dobrą zabawę, ten się nie zawiódł. Kto natomiast oczekiwał thrashowej miazgi, musi się wybrać na Slayera.

Setlista:
1. Suicide Society
2. King of the Kill
3. Creepin' Again
4. Annihilator
5. No Way Out
6. Set the World on Fire
7. Syn. Kill 1
8. No Zone
9. Brain Dance / Chicken and Corn
10. Alison Hell
11. Second to None
12. Phantasmagoria
13. W.T.Y.D.
14. Stonewall
15. Human Insecticide

Inne artykuły:

Testament - Wrocław - relacja z koncertu
Poradnik koncertowy
Koncertowe FAQ


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz