Zmey Gorynich - "Malafya" - recenzja

Zmey Gorynich - "Malafya"
Gatunek: folk metal/deathcore
Data premiery: 15.11.2016
Wydawca: wydanie własne
Pochodzenie: Rosja
www.facebook.com/lubokcore

Kurde, co tu się wyprawia! Folk i deathcore to dość zaskakujące połączenie. Wprawdzie nasz rodzimy Netherfell próbuje uskuteczniać coś, co przynajmniej częściowo można zaliczyć do tej kategorii, ale rosyjski Zmey Gorynich to zupełnie inna historia. Jeszcze bardziej zaskakujące od samej muzyki jest to, jak dobrze się to wszystko się ze sobą klei.

Debiutancka EP-ka Malafya to brawurowe połączenie tradycji z nowoczesnością. Zawiera muzykę stylizowaną na autentyczny rosyjski folklor z typowo wschodnimi zaśpiewami męskimi i damskimi, tradycyjnymi instrumentami (choć prawdopodobnie część brzmień jest generowanych elektronicznie), skocznymi rytmami i rosyjskimi tekstami. Wszystko to wzmocnione oczywiście metalowym instrumentarium i przeplatane deathcore'owymi breakdownami, łamanymi rytmami charakterystycznymi dla modern prog metalu i mathcore'a oraz wokalami typowymi dla najbardziej ekstremalnych odmian metalu (od deathowego growlu, przez blackowy skrzek po deathcore'owe chrumkanie ). Całość jak na debiut jest profesjonalnie zagrana i wyprodukowana.

"Malafya" zawiera pięć energetycznych i cholernie chwytliwych kompozycji (plus intro), które wnoszą powiew świeżości do mocno eksploatowanego ostatnimi czasy gatunku. Najbardziej agresywny i bezkompromisowy jest pierwszy utwór - "Морозобой", który nie ma wiele wspólnego z folkiem. Potem robi się znacznie lżej, melodyjniej i weselej, momentami wręcz rubasznie. Dokładkę, czyli zaśpiewany po rosyjsku cover Bring Me The Horizon, który do całości pasuje jak broń laserowa do słowiańskiego woja, oraz hiphopową wersję "Ой, Лёли-Лёли", można sobie darować.

Zespół świetnie się bawi, co słychać zarówno w tekstach (chociażby "Boroda", o zaletach posiadania brody), jak i w muzyce. Nie boi się eksperymentów, czy może raczej żartów, takich jak elektroniczne wstawki w "Boroda" czy wspomniana hiphopowa wersja jednego z utworów. A tytuł EP-ki w slangu oznacza spermę. Zdecydowanie jest to zatem płyta, która może posłużyć raczej jako muzyczne tło do obficie zakrapianej imprezy niż do opowieści o bitwach. Nie ma tu nic z epickosci i podniosłego klimatu rodaków z Arkony czy skandynawskiego viking folk metalu. Jest za to dobra impreza.

Zmey Gorynich pojawił się nagle i swoją debiutancką EP-ką pozamiatał całą scenę folk metalową. Nic lepszego w tym gatunku w roku 2016 się nie ukazało.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz