Ozzy Osbourne, Hollywood Vampires - relacja z koncertu

Prague Rocks – Ozzy Osbourne, Hollywood Vampires, Jonathan Davis, Lords of Black – Praga, lotnisko Letňany 13.06.2018


Ozzy Osbourne, Hollywood Vampires - relacja z koncertu

Pierwszą „ostatnią” trasę Ozzy Osbourne odbył jakieś 25 lat temu. Wiadomo, że długo na emeryturze nie wytrzymał. Teraz żegna się po raz drugi, krótko po pożegnalnej trasie z Black Sabbath. Czy to rzeczywiście koniec? Czas pokaże, możliwe jednak, że nie będzie już okazji zobaczyć Księcia Ciemności w tej części Europy. A zobaczyć Ozzy'ego i Alice'a Coopera na jednej scenie – taka okazja już na pewno się nie powtórzy. Dlatego zamiast dwóch osobnych koncertów Ozzy'ego i Hollywood Vampires w Polsce wybrałem jeden w czeskiej Pradze w ramach minifestiwalu Prague Rocks, na którym zagrali również Lords of Black i Jonathan Davis.

Z nieznanych mi przyczyn koncert zaczął się wcześniej, niż to było anonsowane w oficjalnej rozpisce, przez co nie dane mi było zobaczyć Lords of Black. Jonathan Davis wyszedł na scenę pół godziny przed planowanym rozpoczęciem swojego występu. Akurat byłem przy wejściu. Trzeba było jeszcze tylko odstać w długiej kolejce i przebyć równie długą i trudną drogę do sektora pod sceną – drogę usłaną błotem i kałużami (przed koncertem obficie padało i lotnisko Letňany zamieniło się w teren bagienny). 40 minut później byłem na miejscu, czyli większość koncertu Davisa tylko słyszałem.



W ciągu niespełna godziny wokalista Korna zagrał większość piosenek ze swojej pierwszej solowej płyty „Black Labyrinth”, która miała swoją premierę niespełna trzy tygodnie wcześniej, a także trzy kawałki ze ścieżki dźwiękowej do filmu „Queen of the Damned”, w której tworzeniu brał udział. Rockowe instrumentarium zostało poszerzone o skrzypce, klawisze i kontrabas jako zamiennik gitary basowej. Davis nie starał się zagadywać publiczności czy nawiązywać z nią jakikolwiek kontakt, ale z roli wokalisty wywiązywał się wzorowo.




Setlista - Jonathan Davis


1. Underneath My Skin
2. Everyone
3. Forsaken
4. Final Days
5. What You Believe
6. Basic Needs
7. Slept So Long
8. Your God
9. System
10. Walk on By
11. What It Is
12. Happiness


Hollywood Vampires to supergrupa, na której czele stoją Alice Cooper, gitarzysta Aerosmith Joe Perry i aktor Johnny Depp. Motywem przewodnim jest granie utworów zmarłych artystów – wampirów, czyli w tym przypadku osób nieśmiertelnych przez swoją muzykę. Przy okazji to jeden z najlepszych cover bandów ever (gwoli ścisłości - mają też kilka własnych utworów). Grają na luzie, bo to poboczny projekt zrobiony dla przyjemności, a jednocześnie bardzo profesjonalnie dzięki wieloletniemu doświadczeniu na scenie. Johnny Depp ze swoją gitarą nie odstawał od zawodowych muzyków, ale też nie starał się być gwiazdą, nawet wtedy, gdy - całkiem nieźle zresztą - śpiewał (wykonał „People Who Died” i „Heroes”, w którym momentami brzmiał trochę jak Bono). Swoje pięć minut przed mikrofonem mieli również Joe Perry i basista Chris Wyse. Ale oczywiście głównym wokalistą jest Alice Cooper, którego wizerunek sceniczny nie różnił się od tego z jego macierzystej kapeli. Z pomalowanymi na czarno oczami, w białej poplamionej krwią koszuli, cylindrze i z laską w ręku wyglądał jak dyrygent upiornej cyrkowej trupy (nomen omen). Klasyki The Doors, AC/DC czy The Who śpiewał równie swobodnie jak własne utwory. W pewnym momencie powiedział: „Ten utwór dedykuję wampirowi, który wciąż żyje – sobie” i zabrzmiało „I'm Eighteen”.



Hollywood Vampires dali energetyzujący rockandrollowy koncert i zrobili na mnie większe wrażenie niż Ozzy. Szkoda, że nie mogli grać po zmroku – jak na wampirów przystało – ze wszystkimi efektami zarezerwowanymi dla gwiazdy wieczoru.




Setlista - Hollywood Vampires


1. I Want My Now
2. Raise the Dead
3. Five to One / Break On Through (to the Other Side) (The Doors)
4. The Jack (AC/DC)
5. Ace of Spades (Motörhead)
6. Baba O'Riley (The Who)
7. As Bad As I Am
8. The Boogieman Surprise
9. I'm Eighteen (Alice Cooper)
10. Combination (Aerosmith)
11. People Who Died (The Jim Carroll Band)
12. Sweet Emotion (Aerosmith)
13. Heroes (David Bowie) (Johnny Depp)
14. Train Kept A-Rollin' (Tiny Bradshaw cover)
15. School's Out / Another Brick in the Wall (Alice Cooper / Pink Floyd cover)




Chwilę przed 21 na scenie ukazał się wielki krzyż – jak się później okazało, był to wyświetlacz, na którym pojawiały się różne wizualizacje. Po obu jego stronach dwa telebimy (plus dwa, które były już wcześniej po bokach sceny) i to właściwie tyle, jeśli chodzi o scenografię. Były też efekty specjalne - lasery przesuwane nad głowami publiczności.



Dla Księcia Ciemności czas był mniej łaskawy niż dla jego rówieśnika, Alice'a Coopera (obu w tym roku stuka siedemdziesiątka), co było słychać i widać. Nie było jednak źle, Ozzy śpiewał tak jak mógł i dawał z siebie tyle, ile mógł. Co chwilę przechadzał się przygarbiony po scenie i zagrzewał ludzi do zabawy. A tym razem miał co robić, bo publiczność była dość niemrawa. Po „Crazy Train”, zapowiedzianym jako ostatni utwór, Osbourne nie zszedł ze sceny, tylko zaczął zachęcać fanów, żeby krzyczeli „One more song!”, na co oni reagowali tak, jakby niespecjalnie zależało im na bisach. Nie było słychać tych 35 tysięcy osób, które przybyły, żeby zobaczyć Ozzy'ego być może po raz ostatni. Cóż, czescy fani nie bez powodu nie mają opinii żywiołowych.




Niedostatki techniczne (momentami fałszował niemiłosiernie) i energetyczne lidera rekompensował świetny zespół, zwłaszcza „Mr. Zakk fucking Wylde”, jak przedstawił go na koniec Ozzy, i perkusista Tommy Clufetos, który zachowaniem przypominał Zwierzaka z Muppetów. Obaj mieli swoje pięć minut na scenie, a nawet więcej, bo występy solowe trwały w sumie dobre 15 minut (czyli sporo jak na 90-minutowy koncert). Najpierw wydłużona solówka w „War Pigs”, zaraz potem instrumentalne fragmenty „Miracle Man”, „Crazy Babies”, „Desire” i „Perry Mason” na zasadzie: główny riff + solo z akompaniamentem sekcji rytmicznej. Zakk, wystrojony w kilt, pod który Ozzy nie omieszkał w pewnym momencie zajrzeć (chociaż kilt to noszą Szkoci, on miał po prostu kraciastą spódnicę), zszedł do publiki pod barierki i niczym Jimi Hendrix popisywał się grą zębami i za głową.




Osbourne trzy razy sięgał do twórczości Black Sabbath – zabrzmiały „Fairies Wear Boots”, „War Pigs” i na koniec „Paranoid”. Do tego wspomniane solówki, co oznaczało, że na właściwy repertuar Ozzy'ego (w końcu był to jego solowy występ, a nie koncert Black Sabbath) została jakaś godzina. W tym czasie zdążyły pojawić się właściwie wszystkie największe hity nagrane do 1991 roku. Największą reprezentację (po cztery kawałki) miały płyty „Blizzard of Ozz” i „No More Tears”. Całkowicie pominięty został za to późniejszy okres, czyli albumy „Ozzmosis” (nie licząc fragmentu „Perry Mason”), „Down to Earth”, „Black Rain” i „Scream”, ale również taki klasyk z lat 80. jak „Diary of a Madman”. Można więc było czuć niedosyt. Ja w każdym razie liczyłem na więcej. Na plus natomiast zaliczyć trzeba bardzo dobre nagłośnienie – słychać było praktycznie wszystko na każdym z koncertów.




Setlista – Ozzy


1. Bark at the Moon
2. Mr. Crowley
3. I Don't Know
4. Fairies Wear Boots
5. Suicide Solution
6. No More Tears
7. Road to Nowhere
8. War Pigs
9. Miracle Man / Crazy Babies / Desire / Perry Mason (instrumentalnie)
10. I Don't Want to Change the World
11. Shot in the Dark
12. Crazy Train

13. Mama, I'm Coming Home
14. Paranoid








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz