Judas Priest - "Killing Machine"

Judas Priest - "Killing Machine" recenzje
Gatunek: heavy metal
Data premiery: 9.10.1978
Wydawca: CBS
Pochodzenie: Wielka Brytania

Utwory:
1. Delivering the Goods
2. Rock Forever
3. Evening Star
4. Hell Bent for Leather
5. Take on the World
6. Burnin' Up
7. Killing Machine
8. Running Wild
9. Before the Dawn
10. Evil Fantasies

Skład:
Rob Halford - wokal
K. K. Downing - gitara
Glenn Tipton - gitara
Ian Hill - bas
Les Binks - perkusja

Okładka: Rosław Shaybo







Recenzje


Tylko Rock nr 8/1994

Już od otwierającego płytę „Delivering the Gods”, niemal wszystkie kompozycje z „Killing Machine” (no może z wyjątkiem „Evening Star” i „Before the Dawn”) mają to, czego brakowało utworom na „Stained Class” - niewiarygodnego kopa!

To już jest ten Judas Priest, który lubię. Konkretne, mięsiste brzmienie gitar i głos wokalisty śpiewającego środkowym pasmem. To niewiarygodne, jak dzięki temu zmieniło się brzmienie całego zespołu. Nie mogę pojąć, dlaczego Halford wcześniej nie wpadł na pomysł śpiewania swoją naturalną barwą. Ten sposób artykulacji znacznie zwiększył jego możliwości interpretacyjne. Partie wokalne nabrały teraz ostrości, a niekiedy nawet prawdziwie złowieszczej drapieżności („Hell Bent For Leather”, Take on the World”, „Burnin' Up”, „Running Wild”). Do piekła powędrowały rozwibrowane falsety. I bardzo dobrze. Tam ich miejsce. Także gitary i sekcja rytmiczna nagrane zostały bez głębokich pogłosów, przez co płyta brzmi oszczędniej, ale bardziej rasowo (np. głuche dźwięki bębnów w „Evil Fantasies” do złudzenia przypominają charakterystyczny sound plastykowego zestawu Ludwiga, na którym grał Bonham na późnych płytach Led Zeppelin).
Artur Łobanowski


Brum nr 7-8/1995

Tak rodził się heavy metal... mniej więcej tak. „Killing Machine” jest piątą pozycja w dyskografii Judas Priest i jednocześnie pierwszą odsłoną pomysłu na hard'n'heavy lat osiemdziesiątych. Nie jest to może dzieło doskonałe. Zabrakło siły brzmienia charakterystycznego wcześniej choćby dla „Sad Wings of Destiny”, później zaś dla każdej kolejnej produkcji zespołu. Zabrakło pewnej lekkości aranżacji, właściwej np. „Sin After Sin”... Mimo to pomysły zaproponowane na „Killing Machine” („Running Wild”, „Hell Bent for Leather”...), do perfekcji doprowadzone na wydanym rok później genialnym albumie koncertowym „Unleashed in the East”, odbijały się w większości schematów thrashowej młócki. Płytę warto znać... choćby po to, by zrozumieć korzenie współczesnego czadu.
Wojciech Wysocki










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz