Black Sabbath - "Tyr"

Black Sabbath - "Tyr"


Gatunek:
heavy metal
Data premiery: 20.08.1990
Wydawca: IRS Records
Pochodzenie: Wielka Brytania
www.blacksabbath.com

Utwory:
1. Anno Mundi
2. The Law Maker
3. Jerusalem
4. The Sabbath Stones
5. The Battle of Tyr
6. Odin's Court
7. Valhalla
8. Feels Good to Me
9. Heaven in Black

Skład:
Tony Martin – wokal
Tony Iommi – gitara
Geoff Nicholls – instrumenty klawiszowe
Neil Murray – gitara basowa
Cozy Powell – perkusja


Archiwalne recenzje


Rock N’ Roll nr 11/1990 (ocena: 3,75/5)


Dzieje tyranozaura o nazwie Black Sabbath zwyczajowo dzieli się na trzy ery – klasyczna (Osbourne), niekiepska (Dio) i bardzo problematyczna (Gillan, Hughes, Martin) – a zatem według kryterium wokalisty, co wydaje się o tyle niemądre, że Black Sabbath to przede wszystkim gitara i pomysły Tony'ego Iommi. Nie deprecjonując charyzmy i wariactw jednego z największych rockandrollowców świata, jakim był i jest Ozzy, ani, tym bardziej, głosowych torped Dio i pozostałych golemów wypada uznać, że Black Sabbath znaczyło zawsze tyle, co Tony Iommi – od mega-riffu „Iron Man” poprzez hymny w rodzaju „Die Young”, aż po dzisiejsze absolutnie nieodkrywcze opowieści. Czyli przez lat dwadzieścia, z których ostatnie dziesięć to zagwozdka na miarę tajemnicy Kuby Rozpruwacza – sprawa stoi.

Rzecz w tym, że od czasu arcydzieł „Heaven And Hell” i „Mob Rules” (80-81) Black Sabbath zmienia skład trzynaście razy dziennie i równie regularnie nagrywa płyty, które – jak to się modnie mawia – „trzymają poziom” oscylujący wokół „może być” z ogonkiem. I taki też jest „Tyr” – okazały, nieodkrywczy, solidny, dojrzały. Bez błysku i bez potknięć.

Posępny pejzaż na okładce, tradycyjnie ultraposępna gitara, tradycyjnie rasowy wokal, tradycyjnie hardrockowe kompozycje, które - Bogu dzięki – nic nie wnoszą do teorii muzyki i słowa utkane w bajki o bogach Wikingów. Co z tego pozostanie? Szczypta niepotrzebnej wiedzy, mały przebój „Jerusalem”, sentyment, szacunek rozcieńczony pobłażliwym uśmiechem i przekonanie, że gdyby taki album nagrał debiutant, ocena byłaby cokolwiek łaskawsza.
Feels good to me.
Krzysztof Wacławiak


Magazyn Muzyczny nr 11/1990 (ocena: 8/10)


Pamiętam, jak w grudniu w Leningradzie Tony Iommi i Cozy Powell mówili mi o świetnej płycie, którą już mieli w głowach. Odejmując nieco z tych zapowiedzi na konieczną autoreklamę, liczyłem w duchu, że ten skład Black Sabbath rzeczywiście może przywrócić sławę jakże zasłużonej firmie. Z prawdziwą przyjemnością donoszę więc, że Black Sabbath nagrał płytę, na którą fani czekali 10 długich lat.

„Tyr” znamionuje zasadniczy zwrot w karierze Sabs. Zamiast drążyć mało zabawny, niebezpieczny i bardzo zgrany temat śmierci i diabłów, Black Sabbath wraca na ścieżkę mrocznych fantazji zapoczątkowanych przez albumy nagrane z Ronnie Jamesem Dio. Tytułowy „Tyr” to wspaniały bóg wojny z mitologii skandynawskiej, nic więc dziwnego, że na płycie są momentami tajemnicze, mroczne klimaty. Już otwierający LP temat „Anno Mundi” przenosi nas w ten inny świat odrobiny patosu i niebiańskich harmonii wokalnych. Choć nastrój ten powraca choćby w ulotnym, instrumentalnym „The Battle Of Tyr”, to Black Sabbath bynajmniej nie zmiękczył swego brzmienia. „The Lawmaker” to najlepszy przykład ostrego, soczystego hard rocka, który w latach 90. też ma sporo fanów.

Generalnie starsi panowie z Sabs i ich młody wokalista robią wszystko to, co potrafią robić najlepiej. Tony Iommi przypomina swymi gitarowymi partiami, że wyszedł z solidnej szkoły bluesowej, choć stać go też na przebłyski gitarowej pirotechniki, zaś kiedy trzeba żongluje prostymi akordami, które 20 lat temu otworzyły mu drogę do sławy. Sekcja rytmiczna, czyli Cozy Powell (dr) i Neil Murray (b) odpowiada za tło, jego natężenie i różne odcienie ciężkości. W finałowym, przebojowym „Heaven In Black” mam wrażenie, że słucham podrasowanego Whitesnake, zespołu, w którym Cozy i Neil grali przez kilka dobrych lat. Sporym zaskoczeniem jest też długa ballada „Feels Good To Me”, która na szczęście nie traci pompatyzmem á la Scorpions, mając własną, nienaganną dramaturgię. Coś innego, bez zdrady hard rockowych ideałów. Natomiast wokalista Tony Martin świetnie kontynuuje tradycje zapoczątkowane przez Dio. Głosowo mocno go nawet przypomina. Na szczęście na tym kończą się wszystkie podobieństwa tych dwóch gentlemanów.

Jeśli nie wszystko jest jeszcze jasne, to rekomendując ten bardzo komercyjny LP, dodam, iż album „Tyr” można uznać za doskonałe przedłużenie płyty „Heaven And Hell”. To chyba wystarczy!
Romek Rogowiecki


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz