Rob Zombie - "Venomous Rat Regeneration Vendor" - recenzja

Rob Zombie - Venomous Rat Regeneration Vendor
Dwa poprzednie krążki Roba Zombie sprawiły, że trochę straciłem nim zainteresowanie. Mając jednak w pamięci świetne dwa pierwsze albumy: „Hellbilly Deluxe” i „Sinister Urge” oraz jego dokonania z czasów White Zombie, sięgnąłem po „Venomous Rat Regeneration Vendor”, żeby sprawdzić, jakiego bękarta diabeł spłodził tym razem. I spotkało mnie miłe zaskoczenie.

Tak jak za swoich najlepszych lat, Zombie prezentuje mieszankę groove metalu i industrialu przesiąkniętą klimatem starych filmów grozy, jednak samego metalu jest tu mniej niż na pierwszych dwóch płytach, a znacznie wyraźniej słychać inspiracje glam rockiem i ogólnie rockiem i punkiem lat 70. Paradoksalnie płyta tylko na tym zyskuje, bo utwory są niesamowicie chwytliwe i „wchodzą” już przy pierwszym przesłuchaniu.

Otwieracz – „Teenage Nosferatu Pussy” - to najwolniejszy i najcięższy numer na płycie. Dalej już do samego końca dominują skoczne (w pozytywnym, koncertowym znaczeniu) albo całkiem szybkie rytmy i kapitalne refreny. Jest zdecydowanie luźniej. Najbliżej starego klimatu są szybkie „Behold The Pretty Filthy Creatures” (z dobrze znanym „Yeah!” na początku każdej zwrotki) i „Lucifer Rising”. Fani Ministry powinni zwrócić uwagę na „Ging Gang Gong De Do Gong De Laga Raga” i „Rock and Roll (In a Black Hole)”, natomiast zwolennikom starego dobrego rock and rolla spodobają się singlowy „Dead City Radio and the New Gods of Supertown” oraz „Trade In Your Guns For a Coffin” z pobrzmiewającym tu i ówdzie Hammondem, a także cover Grand Funk Railroad „We’re an American Band”. Na „Venomous…” nie ma słabych momentów, a to obecnie rzadkość - w niecałych 40 minutach udało się zmieścić 12 doskonałych kompozycji. Nawet króciutki instrumental „Theme For The Rat Vendor”, z orientalnym motywem zagranym na sitarze, jest czymś więcej niż tylko przerywnikiem.

Młodsi słuchacze porównują Zombiego do Marilyna Mansona – ma to pewne uzasadnienie, bo obecnie z Robem gra dwóch byłych muzyków Mansona: Josh 5 i Ginger Fish. Faktem jest jednak, że Zombie był pierwszy, więc to ewentualnie Marilyna można porównywać do Roba. Zresztą facet o damskim imieniu nigdy nie nagrał tak dobrej płyty jak „Venomous Rat Regeneration Vendor”. Yeah!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz