Anathema - "Judgement"

Anathema - "Judgement"
Gatunek: progressive metal
Data premiery: 21.06.1999
Wydawca: Music For Nations
Pochodzenie: Wielka Brytania
www.anathemamusic.com 

Utwory:
1. Deep
2. Pitiless
3. Forgotten Hopes
4. Destiny Is Dead
5. Make It Right (F.F.S.)
6. One Last Goodbye
7. Parisienne Moonlight
8. Judgement
9. Don't Look Too Far
10. Emotional Winter
11. Wings of God
12. Anyone, Anywhere
13. 2000 & Gone

Skład:
Vincent Cavanagh – wokal, gitara
Danny Cavanagh – gitara, instrumenty klawiszowe, wokal w „Parisienne Moonlight”
Dave Pybus – gitara basowa
John Douglas – perkusja

Gościnnie:
Lee Douglas – wokal w „Parisienne Moonlight” i „Don't Look Too Far”
Dario Patti – fortepian w „Anyone, Anywhere”



Ciekawostki


Album jest dedykowany Helen Cavanagh – zmarłej matce Vincenta i Danny'ego. Bezpośrednio dotyczy jej utwór „One Last Goodbye”.

Dopisek „F.F.S.” przy tytule „Make it Right” to skrót od „For Fuck’s Sake”.

Ta płyta jest jak pełnia księżyca, jak koncert fortepianowy z orkiestrą, kobiecymi wokalami i gitarą akustyczną – tak album „Judgement” podsumował Vincent Cavanagh w wywiadzie dla Metal Hammera. – W jakimś sensie jest to bardzo uduchowiona płyta. Ten materiał jest dla nas głęboko osobisty, nic jeszcze nie było mi tak bliskie w tym zespole, jak właśnie ta muzyka.

Wokalista wypowiedział się też na temat brzmienia:
– Poprzednia płyta była nieco cięższa, ponieważ tak naprawdę nie mieliśmy żadnego pomysłu na własne brzmienie, dlatego zrobiliśmy standardową produkcję. Nowa płyta jest dużo czystsza, poza tym sądzę, że „Judgement” jest także niezwykle ciężki, choć to pojęcie jest przez nas dziś inaczej rozumiane.
(Metal Hammer 7/1999)


Recenzje


Metal Hammer nr 8/1999 (płyta miesiąca)

Co można przypisać nowej płycie Angoli, mając w zasadzie całe pole emocji znane z poprzednich plyt? „Judgement” jest ze wszech miar płytą piękną, bez wątpienia Anathema jeszcze nigdy nie była tak blisko ideału. Tego albumu słucha się w napięciu, z potężną arytmią serca i wypiekami na policzkach. Bo to wywołuje właśnie muzyka na „Judgement”! Biorąc pod uwagę każdy aspekt tego wydawnictwa, wszystko stanowi element wspólnej całości, a owa „całość” po prostu poraża.

Inicjujący płytę „Deep” jest bardzo dobrym rozgrzewaczem, delikatny lecz konkretny i zdecydowany, z fantastycznym śpiewem Vinnie'go. Już podczas tego numeru wyczuwamy co będzie dalej. A dalej jest nieco inny „Pitiless”, jeden z najostrzejszych fragmentów tej płyty. Tkwi w nim pasja, jakiś niezrozumiały fanatyzm znany już dobrze choćby z „Dying Wish”, z przeraźliwie wyjącą wewnątrz gitarą i wstrząsającym głosem Cavanagh'a. Niesamowity kawałek! Podobnie jak zupełnie już inny w klimacie „Forgotten Hopes” stanowiący jego postludium.

Teraz coś, co spędza mi sen z powiek, co wbija mnie w dół potworny. Utwór, podczas którego serce pęka, a dusza wyje z bólu. „One Last Goodbye”, utwór poświęcony zmarłej matce, tak przeraźliwie piękny i przejmujący, że trzeba mieć chyba puszkę zamiast serca, by nie ulec jego fantastycznemu urokowi. Gdy słucham tego numeru, moja mama mówi, że wreszcie zacząłem słuchać czegoś naprawdę pięknego. Tak, ten utwór jest zdecydowanie PIĘKNY!!! Gdy Vincent śpiewa „I still feel the pain... still feel your arms”, to serce umiera wraz z jego szlochem.

Chwila oddechu, jesteśmy przy „Make It Right”, kawałku, w którym słychać fascynacje brytyjskim rockiem progresywnym, choć utwór ten ma bardziej „pływający” charakter. Po nim następuje „Parisienne Moonlight”, bardzo piękny kawałek na fortepian. Jednak jego esencją są przeplatające się głosy męsko-żeńskie. Brzmi to trochę jak śpiew dwojga kochanków siedzących na oknie jednego z domów i wpatrujących się w jasną poświatę księżyca. Jak ich wspólne ślubowanie. Powoli przechodzi to w „Don't Look Too Far”, numer, którego głównym plusem jest niesamowicie delikatny głos Vincenta, przechodzący z drżenia w pasję podszytą tak zwanym „wah wah”. Bez wątpienia jest to przykład wokalnego mistrzostwa, choć tego akurat na tej płycie nie brak. „Emotional Winter” jest numerem w bezpośredniej linii zainspirowanym dokonaniami Pink Floyd, tyle że tu jest to oczywiste, bez żadnych innych podtekstów. Ten track mógłby zagościć na jakiejś płycie „Floydów”. Vincent nawet śpiewa jak David, zresztą nie od dziś wiadomo, że to jego guru.

Przechodzimy do „Wings Of God”, numeru zdecydowanie górnolotnego, z charakterystyczną gitarą i sprzęgającymi solówkami. Ten utwór ma bardzo archaiczny charakter, gdyby nie jego nowoczesne brzmienie, można by przypuszczać, że pochodzi z przełomu lat 60-70. Zupełnie inaczej niż w przypadku tytułowego „Judgement”, smutnego i mocno przygnębiającego numeru, który jednak z czasem zaczyna nabierać motoryki, by po chwili pędzić w oszalałym tempie ku niewiadome mu celowi. Świetnie brzmią tu gitary, tak naturalnie i troszeczkę surowo, w ogóle to „Judgement” robi się w połowie taki, jak utwory z „The Silent Enigma”, by nagle zgasnąć pośród tego szaleństwa i chaosu. Niczym spadająca gwiazda.

Kolejną perłą tej płyty jest fantastyczny „Anyone Anywhere”, wyciszony, ale jakiś dziwny. Vinnie jest jak zwykle delikatny, tyle że w tym przypadku jakiś zdeterminowany, wybijające takty akordy fortepianowe w wykonaniu Daniela też robią wrażenie. Ten utwór ma genialny temat tytułowy, do którego dźwięki zmierzają z różnych stron. Album kończy się instrumentalnym „2000 & Gone”, takim spokojnym tematem, w tle którego trwa konwersacja dwóch starszych głosów niewiadomego pochodzenia.

To jeśli chodzi o analizę samych utworów. Całość jest podporządkowana jakiejś estetyce, wszystko na „Judgement” ma swój czas i swoje miejsce. Nie ma komplikacji, jakichś zostających w tyle momentów. Przez te kilkadziesiąt minut stajemy twarzą w twarz z pięknem i wysublimowaniem, podpartym emocjami różnej maści. Dobry to znak, że człowiek u schyłku wieku potrafi jeszcze odczuwać w naturalny dla siebie sposób, że obcy jest mu cybernetyczny chaos, który otacza go ze wszystkich stron. Realizm i Prawda, to nowa płyta Anathemy...
Dar(e)k Kempny


Mystic Art nr 7/1999

No proszę, a ja myślałem, że ten band pójdzie w kierunku coraz żywszej i skocznej muzyki, czego zapowiedzi mieliśmy okazję podziwiać na, znakomitej swoją drogą, płycie „Alternative 4”. To co jednak było, dla mnie przynajmniej, najbardziej czarujące w muzyce Anathemy, powstało na „Eternity”, albumie może jeszcze nieco surowym, ale jakże mistycznym i wrażliwym. Zdaje się, że i bracia Cavanagh doszli do podobnych wniosków, bo „Judgement” to prawdziwe arcydzieło melancholijnej i arcyintrowertycznej sztuki.

Krążek ten to powoli sączące się dźwięki, niemrawo kapiące z głośników ilustracje umęczonych dusz muzyków grupy, to hymny wypełnione bólem i rozszarpującym umysły cierpieniem, bólem w żadnym wypadku nie mającym nic wspólnego z bólem fizycznym, raczej duchowym, bólem, nad którym ciężko zapanować, a o którego uśmierzeniu można tylko marzyć. „Judgement” to wcale jednak nie jest wyrażenie woli zabicia tegoż cierpienia, a raczej chełpienie się nim, zdawanie relacji ze zniszczeń, jakie ono dokonuje, swego rodzaju masochistyczne rozczulanie się nad krzywdami, które nam wyrządzono. Ekstatyczny wręcz smutek dominujący absolutnie nad całością raz po raz rozszarpywany jest ni to pojękiwaniami, ni to westchnieniami pełnymi rozkoszy i zadowolenia. Bo płyta ta jest przepiękna, melancholia weń się gnieżdżąca jest jak dotyk anioła zapomnienia, który sprawia, że świat dookoła nas istniejący przestaje być istotny, zostaje wymazany z naszej świadomości, która z kolei całkowicie zostaje opanowana przez demony samotności, cudowne widma, które swymi kuszącymi spojrzeniami ranią i leczą nasze ciała, leczą tylko po to, by ponownie móc się nad nimi znęcać. Ale jakże przyjemnym jest to uczuciem...
Tomasz Franczak


Porównaj ceny: CD | winyl


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz