Mercyful Fate - "Time"

Mercyful Fate - "Time"


Gatunek:
heavy metal
Data premiery: 25.10.1994
Wydawca: Metal Blade Records
Pochodzenie: Dania

Utwory:
1. Nightmare Be Thy Name
2. Angel of Light
3. Witches' Dance
4. The Mad Arab
5. My Demon
6. Time
7. The Preacher
8. Lady in Black
9. Mirror 
10. The Afterlife
11. Castillo del Mortes


Skład:
King Diamond – wokal, klawesyn, instrumenty klawiszowe
Hank Shermann – gitara
Michael Denner – gitara
Sharlee D'Angelo – bas
Snowy Shaw - perkusja










O utworach – King Diamond


NIGHTMARE BE THY NAME
Najprawdopodobniej pierwszy z dwóch teledysków, które nakręciliśmy do „Time”. Muzykę napisał tu Michael Denner. Teksty – jak na całym albumie – to moje dzieło. Kiedy śnisz, nie zastanawiasz się nad tym, skąd biorą się sny, ani kto je tworzy. Tak, tworzy! Lecz gdyby sen stał się Twoim przekleństwem, na pewno chciałbyś znać odpowiedź na to pytanie – podobnie jak bohater tego utworu. Jego sny sprawdzają się w rzeczywistości. Potrafi on przewidzieć tragiczne wydarzenia, które staną się udziałem bliskich mu ludzi. Nie chce tego i buntuje się, ale jest bezsilny. Ktokolwiek zesłał na niego te prorocze sny, zamienił jego życie w koszmar. Błaga więc Władcę Snów, aby go uwolnił, ale... bezskutecznie...

ANGEL OF LIGHT
Mrocznej atmosfery tego utworu nie można ubrać w słowa. Ogólnie opowiada on o dziełach Lucyfera. Właściwie gloryfikuje ich twórcę. Pojawiają się tu pewne odnośniki do wydanego w 1984 roku albumu „Don't Break The Oath”.

WITCHES DANCE
Wspomniałem o dwóch teledyskach – właśnie do „Witches Dance” nakręciliśmy drugi. Tematycznie znów powraca motyw snu. Bohater utworu zasypia i śni mu się coś bardzo dziwnego... Nie tylko widzi oznaki ciemnych mocy, które otaczają jego łóżko, ale również czuje ich obecność tak, jakby odbywało się to wszystko na jawie. Zostaje wyprowadzony z łóżka, potem ze swojego domu, by w końcu trafić do lasu gdzie rozpalono ogromny ogień. W pobliżu stoi wielki tron ze srebra. Nasz bohater nagle zdaje sobie sprawę, że oprócz niego jest tam jeszcze 12 innych postaci. On jest tą trzynastą i wraz z nimi ma wziąć udział w diabelskim rytuale. Na ziemi namalowano magiczny krąg, na obrzeżach którego bohater utworu i 12 wiedźm będzie tańczyć przed Lucyferem. Pierwsza osoba, która upadnie, zostanie złożona w ofierze Władcy Mroku i spalona żywcem. Tu budzi się, ale ze zgrozą uświadamia sobie, że ciągle słyszy głosy ze snu i zastanawia się, czy to rzeczywistość, czy też sen we śnie. Utwór kończy się nieoczekiwanie – takim właśnie niedomówieniem.

THE MAD ARAB
Ta historia wiąże się z Necronomicon i jego twórcą - „Szalonym Arabem”, który nigdy nie dokończył swojego dzieła. Spisywał w nim doświadczenia swego życia, to, co doświadczył podczas wędrówek po górach, wyniki eksperymentów z tajemnymi mocami, czy też różne diabelskie formuły i zaklęcia przekazane przez czarnoksiężników, którzy zapoznali go ze swoją wiedzą. To pierwsza część historii. Druga pojawi się na następnym albumie.

MY DEMON
Ten utwór pozwala na dowolną interpretację. Słuchacz może go sobie wyjaśnić wedle własnej woli. „Mój demon” może być wszystkim i każdym. Może być drugą częścią twojej osobowości, która w chwilach dominacji nad tą „lepszą” połową zamienia się w psychopatycznego mordercę. Może to być jakaś czarna siła, którą każdy z nas chowa w podświadomości, a która czasami przejmuje nad nami kontrolę i każe zabijać. Jedna część osobowości nie panuje nad tym co robi druga. Dopiero po fakcie odkrywa co się dzieje, ponieważ dywan w mieszkaniu, gdzie dochodzi do zabójstw, staje się coraz bardziej przesiąknięty krwią. Tak naprawdę to nie jest twoje mieszkanie, ale cela, gdzie uwięziło cię coś złego i mrocznego. Czujesz tego obecność. Ujawnia się tylko wtedy, gdy ktoś puka do drzwi – kieruje twym ciałem i zabija kolejne ofiary.

TIME
Harfy i skrzypce przewijają się przez cały utwór – od początku do końca. Bardzo melodyjny, wręcz „ładny” numer, który pod koniec zyskuje na ciężkości. Tekst opowiada o możliwościach różnego pojmowania czasu. Przedstawia te koncepcje. Niestety, czas nigdy nie stoi w miejscu – w przeciwieństwie do nas. Mija nieubłaganie. Cudownym byłoby móc zachować sobie miłe chwile na dni, kiedy są ci one szczególnie potrzebne, ale – jak wiemy – nie jest to możliwe.

THE PREACHER
Bardzo agresywny utwór z mocnym tekstem, który powstał w oparciu o prawdziwe wydarzenie. Miało to miejsce w Dallas, a dotyczyło jednego z tych telewizyjnych kaznodziei, którzy mieszają ludziom w głowach. Ten akurat skończył w sądzie. Otóż pewna kobieta miała poważnie chorego męża. Uwierzyła, że telewizyjny szarlatan może go uleczyć. Wysyłała ogromne datki, aby modlił się za jej męża i przyczynił się do jego uzdrowienia. Ciągle i ciągle dostawała listy z żądaniami coraz większych sum. No i płaciła. Po długiej chorobie jej mąż zmarł i został pochowany. A listy przychodziły nadal... Ksiądz żądał więcej pieniędzy, które miały „opłacić” modlitwy i przyczynić się do wyzdrowienia... nieboszczyka – jak się okazało. To było naprawdę chore! Ale są tacy ludzie, pozbawieni moralności, sumienia..., dla których liczą się tylko pieniądze.

LADY IN BLACK
Bohater utworu spotyka przepiękną, tajemniczą kobietę w czerni. Nie potrafi pozbyć się wrażenia, że gdzieś już ją, kiedyś widział. Nieznajoma namawia go do przejścia do jej świata, przekroczenia świętej linii, która – o czym on nie wie – jest linią oddzielającą krainę zmarłych od świata żywych. Kobieta próbuje różnych sztuczek, aby go do tego namówić... Czy jej się udaje? Tak, w końcu tak... Przyłącza się do niej.

MIRROR
Jest taki program w telewizji, w którym przekonują, że za pomocą lustra i magicznych słów można nawiązać kontakt z nieżyjącą osobą. Wykonujesz odpowiednie czynności, patrzysz w lustro i widzisz zmarłego, z którym chciałeś się skontaktować. Odwracasz się, ale... za tobą nikogo nie ma. Tylko to „odbicie” w lustrze. Pociągnąłem ten motyw dalej. Pewna osoba wchodzi do pokoju z lustrami, aby odbyć swoją sesję, lecz w lustrze ukazuje się duch z poprzedniego programu, który został tam uwięziony. To duch małej dziewczynki, który nie potrafi wrócić do swego świata, a bohaterka utworu pomaga mu się uwolnić.

THE AFTERLIFE
Najspokojniejszy utwór na płycie. Opowiada historię człowieka, który umarł, ale nie zdaje sobie z tego sprawy. Widzi, że do pomieszczenia, gdzie się znajduje ciągle przychodzą jacyś ludzie, ale nigdy nie zostają tam na dłużej. To krewni zmarłych, którzy składają zamówienia na trumnę, o czym on nie wie. W momencie, gdy przekonuje się, że nie mogą go zobaczyć, ani usłyszeć, uświadamia sobie co się stało. Wie już, że jest tylko duszą, która jeszcze nie zdołała przejść linii oddzielającej światło od mroku.

CASTILLO DEL MORTES
... czyli „zamek zmarłych”. Nawiązuje – jeżeli nie do treści, to mocy opisanych w Necronomicon. Akcja utworu dzieje się przed wiekami w Hiszpanii, gdzie w pewnym starym zamku mieszkało 600 osób. Jedna z nich zabawiała się regułami z Necronomicon i nieświadomie przywołała tajemne moce. Te złe. W tym momencie do akcji włączają się pozytywne siły, pomagające ludzkości w podobnych przypadkach. Rozpoczyna się walka, którą zwyciężają przedstawiciele zła. Dla ludzi z zamku nie ma już ratunku. Wszyscy giną przez... głupotę jednego z nich...

(Metal Hammer nr 10/94)



Recenzja



Metal Hammer 10/1994 (ocena: 5/5)

Zaczyna się mrocznie i posępnie. „Nightmare Be Thy Name” wprowadza nas w świat magii, w otchłań piekła – Mercyful Fate wraca, by po raz kolejny dać nam pokaz potęgi. Powątpiewać zacząłem, czy kiedykolwiek wrócą do pełnej kondycji, bo choć „In The Shadows” oceniam wysoko, to jednak istniało to denerwujące uczucie niedosytu i poczucie niespełnienia.

King w wywiadach zapewniał, że dopiero ich czwarty album będzie w pełni „mercyfulowski”. Czy tak jest? Nie ma na to pytanie jednoznacznej odpowiedzi. I nie o to już chodzi, czy King Diamond zdominował nową produkcję Mercyful Fate, a raczej o nieodwracalność właśnie czasu. Nie da się ponoć wejść do tej samej rzeki. Nie można niestety dotworzyć atmosfery „Melissy” czy też „Don't Break The Oath”. One żyją już własnym życiem, mają własną legendę i nawet ich twórcy nie są w stanie powrócić do tych ekscytujących momentów, niesamowitych klimatów, które tworzą potęgę dwóch pierwszych LP. Mercyful lat 80-tych i ten obecny to jakby dwa inne rozdziały tej samej historii, powiązanej tylko postaciami głównych bohaterów. Czy to dobrze czy źle? Nie wiem! „Time” ze wszystkich produkcji Mercyful Fate ostatnich lat jest najlepszym LP. Jest dopracowany, wypieszczony wręcz, zachowując przy tym świeżość. Czuć w nim jednak wspomnianego ducha lat 80-tych, co czyni go godnym następcą kultowych „Melissa” i „Don't Break The Oath”.

W tym albumie właściwie każdy utwór zasługuje na uznanie, choć są diamenty, które świecą szczególnie jasno. „My Demon” jest tak naładowany energią, że wręcz eksploduje, a gra Shermana i Dennera jest serią absolutnych i nieziemskich solówek. „Witches Dance” ze smyczkami w tle daje obraz możliwości Mercyful Fate odrodzonego z popiołów. „Time” jest po prostu piękny i majestatyczny, a pomysł wprowadzenia brzmienia klawesynu, choć już nie nowy, wręcz mistrzowski. Konstrukcja utworu choć oparta na jednym temacie usiana jest różnymi smaczkami, a wiosła... nie ma o czym mówić – odlot! „The Preacher” z kolei zaskakuje dynamiką i bardzo ostrym tempem. „Lady In Black” z pozoru tylko sprawia wrażenie błahej melodyjki. Solo, bodajże Dennera, choć krótkie – naładowane jest energią niczym chmura gradowa.

Podniosłe i patetyczne dźwięki gitar wprowadzają nas w „Mirror”, który później przeradza się w mocny kawałek z chórami i nagłymi zmianami tempa. Cichy wokal Kinga zaczyna „The Afterlife”, nagle jednak wchodzą gitary, a K.D. daje popis swoich możliwości wokalnych. Król jest nadal wielki, a powrót na tron okazały i zasłużony. W żadnym innym tracku nie czuć tak atmosfery mrocznej „Melissy”.

Czas już na wielki finał. Nie będzie schodów, nie będzie piór, będzie najlepszy kawałek na tym albumie – „Castillo Des Mortes”. Tu mamy ten Mercyful Fate, który czyni z nas niewolników ich muzy. To właśni taki M.F. w 1993 na Dynamo Festival doprowadził kilkadziesiąt tysięcy ludzi do szaleństwa. Tempo zmienia się jak w kalejdoskopie, przejścia Dennera i Shermana są perfekcyjne i, co istotne, nie przesadzone. Utwór jest spójny i jednolity, a zarazem różnorodny. Głos Kinga nie ma sobie równych, zadziwiając siłą i precyzją. Gdy wybrzmiały ostatnie takty „Castillo Des Mortes” ogarnęła mnie zaduma, myśli powędrowały w najciemniejsze zakamarki mózgu, poczułem że jestem we władzy Mercyful Fate.
Arek D.T.L.F.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz