Skaza - "Art Declined" - recenzja

Skaza - "Art Declined"
Gatunek: metal
Data premiery: 28.12.2016
Wydawca: wydanie własne
Pochodzenie: Polska
http://skazaofficial.com

W roku 2016 na polskiej scenie muzycznej pojawiło się kilka nowych obiecujących kapel. Jedną z nich jest wrocławska Skaza, która rzutem na taśmę załapała się na debiut w 2016 – pierwsza płyta grupy zatytułowana „Art Declined” ukazała się 28 grudnia. Czego tu nie ma? Melodyjny heavy/thrash, progresywny death, inspiracje muzyką poważną (i nie chodzi tylko o cytat z Paganiniego w „Perpetual”, ale przede wszystkim o neoklasyczne solówki i przejścia). Do tego całkiem nieźle brzmiące orkiestracje, które wprowadzają podniosły, a momentami posępny, symfoniczno-blackowy klimat. Oczywiście elektronika nie zastąpi prawdziwej orkiestry, ale w tym przypadku brzmi o wiele lepiej niż klawisze u większości początkujących zespołów chcących grać symfoniczny metal. Jakby tego było mało, mamy tu dwa rodzaje wokali – w pierwszym słychać szorstką emocjonalność charakterystyczną dla Draka z Huntera, drugi to deathmetalowy growl. A żeby jeszcze lepiej uzmysłowić rozpiętość stylistyczną, nadmienię, że „Archetype” zaczyna się jak utwór Behemotha, z kolei „Drowned in Strife” to hołd złożony grupom powermetalowym. Dodajmy do tego jeszcze różne aranżacyjne smaczki, takie jak orientalne intro w „My Treacherous Serenity” czy akustyczne wstawki tu i ówdzie. Oj, dzieje się.

Na pewno znajdzie się wielu takich, którym będzie przeszkadzać to nagromadzenie różnych pomysłów. Ale to nie jest muzyka dla gatunkowych purystów. Jej siła tkwi właśnie w eklektyzmie i kontrastach. Zresztą w poszczególnych podgatunkach metalu zrobiono już wszystko, więc tylko ich umiejętne połączenie może tchnąć w tę muzę trochę świeżości. Panowie ze Skazy wybierają sobie z różnych stylów to, co im się podoba, tworząc w ten sposób coś może niekoniecznie nowego, bo poszczególne elementy dobrze znamy, ale na pewno nieoczywistego. Przy pierwszym kontakcie ich twórczość może sprawiać wrażenie chaotycznej – niełatwo ogarnąć całość i nie do końca wiadomo, o co chodzi. Ale właśnie dzięki tej złożoności album nie ma szans szybko się znudzić, wręcz przeciwnie, tylko zyskuje przy kolejnych przesłuchaniach. Z każdym odtworzeniem odkrywa się coś nowego (czy też na coś innego zwraca się uwagę), a po kilku razach wszystko zaczyna się kleić i okazuje się, że w tym szaleństwie jest metoda.



Tym, co przykuwa uwagę od razu, jest duża chwytliwość. Melodie – czy to refreny, czy gitarowe zagrywki – wwiercają się w głowę i trudno się od nich uwolnić. Nie sposób też nie zauważyć możliwości technicznych muzyków, zwłaszcza kunsztu gitarzysty prowadzącego, którego solówki to coś więcej niż popis umiejętności. Wokalista natomiast powinien popracować nad angielską wymową, bo jest zbyt kanciasta i trochę psuje cały efekt. I to właściwie jedyna rzecz, do której mogę się przyczepić.

Dodam jeszcze, że zespół już pomyślał o ogrywaniu materiału na żywo i zaplanował partie dla publiczności – skandowanie „Hey! Hey!” czy odśpiewywanie „uooooo” to będą właśnie jej momenty. A zatem wszystkim, którzy planują wybrać się na koncert Skazy, radzę dobrze zapoznać się z „Art Declined”, żeby było wiadomo, w którym momencie „wejść” z wokalem.

3 komentarze:

  1. Fajna płytka kurcze. Z eklektycznością się zgadzam, że na plus chociaż brakuje finezji ..to kwestia nabycia doświadczenia i dojrzałości. Gitary elegancko zagrane, chociaż kompresji za duużo. Brawa za feeling dla gitarzysty. Za pare lat jak dojdzie techniki będzie ekstraklasa! Jednak najsłabsze punkt, który właściwie kładzie klimat albumu to wokale. I raczej wymowa to najmniejszy problem. Czyste wokale nie przewodzą temu. Są drętwym dodatkiem, mniej ciśnięcia klocka a więcej ekspresji. To nie teatr. Słuchając albumu próbowałem sobie wyobrazić, jakby to brzmiało w wykonaniu Rolfa Kasparka albo Halforda... Te wokale brzmią jakby ktoś próbował recytować podniosły wiersz... Growle wciskają w fotel. Bardzo eleganckie chociaż budzą wątpliwość czy to nie dzieło miksu... Ale na płycie brzmią na tyle dobrze, że mogłyby konkurować z Demigod. Się oceni na żywo ;) Nieco mniej drażniącym ale wciąż słabym do bólu punktem jest perkusja.....od razu wyczuć gdy gitarzysta sterczy nad bębniarzem i każe mu grać to i tamto. NUDY. Panowie ze Skazy - albo będziecie wielcy albo wyjdzie z tego kabaret, jak będzie pokaze kolejna plytka. Ocena 6/10. Jako debiut 7/10. Obiecująco. Warto mieć ze względu na dziwaczną miksturę. Polak jednak potrafi!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z informacji na okładce wynika, że nie było żywego perkusisty, a jedynie automat zaprogramowany właśnie przez gitarzystę, więc w sumie słuszna uwaga:)

      Usuń
  2. Niezła płyta, dzięki za polecenie! No, gitarzysta solowy wymiata - technika i melodie! Perkusja jak dla mnie swietnie brzmi, fajne bity i jeśli faktycznie jest progrmowana to szacun, bo zrobione na światowym poziomie. :O Orkiestrowe wstawki spoko i w sumie są bardzo spójne z klimatem okładki. Czysty wokal czasem mi przypomina Hetfielda - moze faktycznie najsłabszy element płyty, ale nie jest zły. Widzę komentarz wyżej o tym, że jest trochę teatralnie... może faktycznie, ale w sumie ta orkiestra, melodie, okładka itd. wszystko razem tworzy pewną taka teatralna całość. Zaskoczyło mnie, że Polacy tak grają, więc oby tak dalej! Dla mnie 8/10.

    OdpowiedzUsuń